Była taka choć na taką bynajmniej się nie zapowiadała.
A to dlatego, że mój syn obudził się rankiem z takim kaszlem,
że mnie, na dźwięk tego kaszlu samą oskrzela bolały.
Wesolutko więc mi nie było bo po pierwsze 1 września tuż, tuż ...
więc niezły początek roku szkolnego się szykuje.
A po drugie, jak jedno choruje to nie ma mocnych drugie będzie chore tyż.
To wiem z doświadczenia.
A córa od września do przedszkola.
Więc u mnie oczywiście panika, strach w oczach, stres itp.
Ale, ale ...
No właśnie muszę się czymś pochwalić
bo jest czym tak mi się zdaje
ale może od początku ....
Zdobyłam się wreszcie na odwagę i pożyczyłam od babci mojej
maszynę do szycia.
Odwaga bynajmniej nie dotyczyła kwestii pożyczenia
ile stanięcia oko w oko z ową maszyną.
Jak się okazało, niepotrzebny był ten strach,
przynajmniej w tą niedzielę, bo za jej sterami usiadł mój mąż.
Gdy zobaczyłem iskierki w jego oczach
kiedy rozpracowywał zasady jej działania wiedziałam, że ten dzień należy do niego.
I w zasadzie wcale nie miałam mu tego za złe wręcz przeciwnie.
Wspaniale było na niego patrzeć.
Usiadłam więc po drugiej stronie stołu i tak w zasadzie
spędziliśmy cały dzień z przerwami na posiłki.
Ja byłam ta od podawania narzędzi typu nożyczki,
coś ala "siostro skalpel proszę",
wykroju czyli cięcia tkanin i prasowania.
Mój mąż od maszyny nie odchodził.
Zgłębialiśmy jej tajniki niejednokrotnie mając ubaw po pachy.
Wiadomo co dwie głowy to nie jedna.
Ale najważniejsze było to, że bawiliśmy się rewelacyjnie.
Jak dzieci wręcz.
Ale mój mąż nie dość, że po raz kolejny mnie zaszokował swoimi umiejętnościami
to jeszcze wprawił w takie kompleksy,
że teraz to już nie wiem czy za sterami tej maszyny
w ogóle usiądę.
Szyliśmy woreczki, spójrzcie proszę na to :
Woreczek od środka
(po kliknięciu znacznie lepiej widać)
Dla mnie to mistrzostwo świata !!!
I jak tu usiąść do maszyny mając taką konkurencję u boku ???!!!
A tu już woreczek w pełni skończony
W sumie powstały dwa, każdy szyty zupełnie inną metodą.

A to dlatego, że mój syn obudził się rankiem z takim kaszlem,
że mnie, na dźwięk tego kaszlu samą oskrzela bolały.
Wesolutko więc mi nie było bo po pierwsze 1 września tuż, tuż ...
więc niezły początek roku szkolnego się szykuje.
A po drugie, jak jedno choruje to nie ma mocnych drugie będzie chore tyż.
To wiem z doświadczenia.
A córa od września do przedszkola.
Więc u mnie oczywiście panika, strach w oczach, stres itp.
Ale, ale ...
No właśnie muszę się czymś pochwalić
bo jest czym tak mi się zdaje
ale może od początku ....
Zdobyłam się wreszcie na odwagę i pożyczyłam od babci mojej
maszynę do szycia.
Odwaga bynajmniej nie dotyczyła kwestii pożyczenia
ile stanięcia oko w oko z ową maszyną.
Jak się okazało, niepotrzebny był ten strach,
przynajmniej w tą niedzielę, bo za jej sterami usiadł mój mąż.
Gdy zobaczyłem iskierki w jego oczach
kiedy rozpracowywał zasady jej działania wiedziałam, że ten dzień należy do niego.
I w zasadzie wcale nie miałam mu tego za złe wręcz przeciwnie.
Wspaniale było na niego patrzeć.
Usiadłam więc po drugiej stronie stołu i tak w zasadzie
spędziliśmy cały dzień z przerwami na posiłki.
Ja byłam ta od podawania narzędzi typu nożyczki,
coś ala "siostro skalpel proszę",
wykroju czyli cięcia tkanin i prasowania.
Mój mąż od maszyny nie odchodził.
Zgłębialiśmy jej tajniki niejednokrotnie mając ubaw po pachy.
Wiadomo co dwie głowy to nie jedna.
Ale najważniejsze było to, że bawiliśmy się rewelacyjnie.
Jak dzieci wręcz.
Ale mój mąż nie dość, że po raz kolejny mnie zaszokował swoimi umiejętnościami
to jeszcze wprawił w takie kompleksy,
że teraz to już nie wiem czy za sterami tej maszyny
w ogóle usiądę.
Szyliśmy woreczki, spójrzcie proszę na to :
(po kliknięciu znacznie lepiej widać)
I jak tu usiąść do maszyny mając taką konkurencję u boku ???!!!
A tu już woreczek w pełni skończony